wtorek, 12 marca 2013

„I like pinapple! I like fish!”

Każdego dnia, punktualnie o drugiej trzydzieści po południu, wszystkie dzieci mieszkające w niewielkiej wiosce na wschodnim wybrzeżu wyspy Koh Rong ogarnia euforia. Zrzucają kolorowe piżamy, w których biegają przez większość dnia, ubierają koszulki i spodenki, w pośpiechu chwytają perfekcyjnie utrzymane zeszyty i pędzą do niepozornego, drewnianego budynku stojącego na palach na wybrzeżu. Nie idą do szkoły, tylko na uwielbiane przez nie lekcje angielskiego – jedyną edukację na jaką mogą liczyć. I to dopiero od niedawna.
Dzieci, w różnym wieku, jest w tej małej wiosce kilkadziesięcioro. Na jedynej ulicy, gdzieś pomiędzy jej początkiem, a końcem, stoi znak, dumnie wskazujący drogę do, tak oczywistego dla nas, przybytku oświaty, jakim jest szkoła. Nie jest to jednak szkoła w naszym rozumieniu tego słowa, a raczej rozpadająca się ruina, widać że od dawna nie używana. Na wyspie nie ma nauczycieli, a kambodżański rząd, jakby zupełnie zapomniał, o tym skrawku lądu, leżącym przecież niecałe dwie godziny drogi od Sihanoukville.
I tu z pomocą przychodzi biały człowiek. Jesteśmy mistrzami zagarniania cudzych posiadłości i eksploatowania ich na własny użytek. Na szczęście tym razem ludzie czerpiący zyski z turystyki na wyspie, pomyśleli również o jej mieszkańcach. Nawet jeśli pomoc jest na niewielką skalę. Jeden ze sklepów nurkowych działających we wiosce udostępnił jeden ze swoich budynków na salę lekcyjną i opłacił nauczyciela angielskiego. Dzięki temu dzieci regularnie dostają porcję wiedzy, którą będą mogli wykorzystać w przyszłości. Obecnie, poziom jest bardzo podstawowy, ale miejmy nadzieję, że wraz z rozwojem turystyki, edukacja będzie sponsorowana na większą skalę. Ot, jedna z pozytywnych stron przemysłu turystycznego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz