wtorek, 12 marca 2013

Straciłem żonę

- Przez reżim Czerwonych Khmerów straciłem żonę i czwórkę moich dzieci. – rozpoczyna swoją opowieść mężczyzna, którego spotykamy przy wejściu do więzienia Tuong Sleng w Phnom Penh. – Teraz mam nową rodzinę i nowe życie, ale wciąż nie jestem bezpieczny. Za wyjawienie prawdy o moim pobycie w S-21 mogliby mnie zabić, ale ja chcę, żeby świat wiedział jak było. Żebyście Wy wiedzieli.
Wokół starszego mężczyzna, zebrała się grupka ludzi z różnych krajów: Niemcy, Francuzi, Szwedzi, dwie Rosjanki i przedstawiciele kilku krajów afrykańskich. Wszyscy chcą poznać historię jednej z 14 osób z ponad 20 000, której udało się przeżyć pobyt w więzieniu S-21.
 – Wezwali mnie do więzienia, niby do naprawy automobili. Kiedy wysiadaliśmy z samochodu, dwóch żołnierzy chwyciło mnie, narzuciło chustę na głowę i związało mi ręce na plecach. Poczułem silne kopnięcie z tyłu i przewróciłem się. Nie byłem w stanie wstać, przez związane ręce, więc dwóch ludzi eskortowało mnie do budynku. Tam, rozebrali mnie, zmierzyli i zrobili mi zdjęcie. Oni fotografowali wszystkich swoich więźniów. Musieli mieć dokładną dokumentację. Potem zaprowadzili mnie do celi, zdjęli chustę, rozwiązali ręce, ale nogi zakuli w kajdany. W celi pamiętam tylko dwie rzeczy: zbiornik na urynę i zbiornik na ekskrementy. – w tym momencie opowieści głos zaczyna mu się łamać, a na twarzy widać coraz większe wzruszenie. -Nie mogliśmy się umyć, co jakiś czas tylko strażnicy wylewali nam wiadro wody na głowę. Siedzieliśmy tam nadzy i głodni. Powiedziałbym, że traktowali nas jak psy, ale nie byłaby to prawda. Zwierzęta traktuje się lepiej, daje im się jeść. Nam dawali tylko miskę ryżu raz na jakiś czas, tyle ile wystarczy do przeżycia. Torturowali nas. Bili do utraty przytomności. Łamali kości i wyrywali paznokcie. Razili prądem. W tym momencie, gdy teraz do Was mówię, nie słyszę na jedno ucho, a przed prawym okiem widzę tylko czarne plamy. Kiedy przystawiali mi elektrody do czaszki, czułem jakby ktoś wkręcał mi w głowę wielką śrubkę. – mężczyzna pokazuje swoje dłonie, twarz i mocno gestykuluje, a do oczu zaczynają napływać mu łzy. – Wszystko po to, żebyśmy przyznali się do współpracy z KGB lub CIA. A jak? Skoro żaden z nas nie miał wtedy pojęcia, co te słowa znaczą? Ale oni potrzebowali zdrajców. Nie obchodziło ich, czy zeznania są prawdziwe, ważne były nazwiska i zwycięstwo nad opozycją. Każdy z nas ostatecznie się przyznawał, pisał raport, obarczał winą innych. Teraz tego żałuję, ale wtedy nie było innego wyjścia. – mężczyzna  robi pauzę, jakby obserwował reakcję słuchających. Jest nas już znacznie więcej, kilkadziesiąt osób słucha historii osoby, która przeszła piekło i jest w stanie podzielić się z nami swoją historią.
- Zapytacie pewnie, jak to się stało że przeżyłem? Że nie zostałem wywieziony na Pola Śmierci, jak inni? – nie czekając na odpowiedź, kontynuuje swoją opowieść. – Uratowała mnie moja umiejętność naprawiania różnych rzeczy. Pewnego razu zepsuła im się maszyna do pisania i szukali osoby, która umiałaby ją naprawić. Zgłosiłem się na ochotnika, choć nigdy wcześniej maszyny do pisania nie naprawiałem. Okazało się, że sprawa jest prosta – poluzowała się śrubka, którą trzeba było wkręcić w odpowiednie miejsce. Od tej pory stałem się „cenny”, bo oni wszystko na tych swoich maszynach zapisywali. Dali mi ubranie, większe racje jedzenia i kazali instruować więziennych strażników, jak naprawiać maszyny. Stałem się potrzebny i tylko dlatego żyję i stoję tutaj przed Wami. Kiedy dowiedzieliśmy się, że Wietnamczycy wkroczyli do stolicy, było nas w S-21 już tylko siedemnastu więźniów. Większość z nich rozstrzelali uciekający strażnicy, ale mnie udało się schować w więzieniu Prey Sar, pełnym rozkładających się ciał. Nikt tam nie chodził, bo odór był nie do zniesienia. Zostałem tam, aż wszystko ucichło. Oprócz mnie, wkroczenie wojsk wietnamskich do Phnom  Penh ,przetrwał tylko trzec innych mężczyzn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz