- Przez reżim Czerwonych Khmerów
straciłem żonę i czwórkę moich dzieci. – rozpoczyna swoją opowieść
mężczyzna, którego spotykamy przy wejściu do więzienia Tuong Sleng w
Phnom Penh. – Teraz mam nową rodzinę i nowe życie, ale wciąż nie jestem
bezpieczny. Za wyjawienie prawdy o moim pobycie w S-21 mogliby mnie
zabić, ale ja chcę, żeby świat wiedział jak było. Żebyście Wy wiedzieli.
Wokół starszego mężczyzna, zebrała
się grupka ludzi z różnych krajów: Niemcy, Francuzi, Szwedzi, dwie
Rosjanki i przedstawiciele kilku krajów afrykańskich. Wszyscy chcą
poznać historię jednej z 14 osób z ponad 20 000, której udało się
przeżyć pobyt w więzieniu S-21.
– Wezwali mnie do więzienia, niby do
naprawy automobili. Kiedy wysiadaliśmy z samochodu, dwóch żołnierzy
chwyciło mnie, narzuciło chustę na głowę i związało mi ręce na plecach.
Poczułem silne kopnięcie z tyłu i przewróciłem się. Nie byłem w stanie
wstać, przez związane ręce, więc dwóch ludzi eskortowało mnie do
budynku. Tam, rozebrali mnie, zmierzyli i zrobili mi zdjęcie. Oni
fotografowali wszystkich swoich więźniów. Musieli mieć dokładną
dokumentację. Potem zaprowadzili mnie do celi, zdjęli chustę, rozwiązali
ręce, ale nogi zakuli w kajdany. W celi pamiętam tylko dwie rzeczy:
zbiornik na urynę i zbiornik na ekskrementy. – w tym momencie opowieści
głos zaczyna mu się łamać, a na twarzy widać coraz większe wzruszenie.
-Nie mogliśmy się umyć, co jakiś czas tylko strażnicy wylewali nam
wiadro wody na głowę. Siedzieliśmy tam nadzy i głodni. Powiedziałbym, że
traktowali nas jak psy, ale nie byłaby to prawda. Zwierzęta traktuje
się lepiej, daje im się jeść. Nam dawali tylko miskę ryżu raz na jakiś
czas, tyle ile wystarczy do przeżycia. Torturowali nas. Bili do utraty
przytomności. Łamali kości i wyrywali paznokcie. Razili prądem. W tym
momencie, gdy teraz do Was mówię, nie słyszę na jedno ucho, a przed
prawym okiem widzę tylko czarne plamy. Kiedy przystawiali mi elektrody
do czaszki, czułem jakby ktoś wkręcał mi w głowę wielką śrubkę. –
mężczyzna pokazuje swoje dłonie, twarz i mocno gestykuluje, a do oczu
zaczynają napływać mu łzy. – Wszystko po to, żebyśmy przyznali się do
współpracy z KGB lub CIA. A jak? Skoro żaden z nas nie miał wtedy
pojęcia, co te słowa znaczą? Ale oni potrzebowali zdrajców. Nie
obchodziło ich, czy zeznania są prawdziwe, ważne były nazwiska i
zwycięstwo nad opozycją. Każdy z nas ostatecznie się przyznawał, pisał
raport, obarczał winą innych. Teraz tego żałuję, ale wtedy nie było
innego wyjścia. – mężczyzna robi pauzę, jakby obserwował reakcję
słuchających. Jest nas już znacznie więcej, kilkadziesiąt osób słucha
historii osoby, która przeszła piekło i jest w stanie podzielić się z
nami swoją historią.
- Zapytacie pewnie, jak to się stało że
przeżyłem? Że nie zostałem wywieziony na Pola Śmierci, jak inni? – nie
czekając na odpowiedź, kontynuuje swoją opowieść. – Uratowała mnie moja
umiejętność naprawiania różnych rzeczy. Pewnego razu zepsuła im się
maszyna do pisania i szukali osoby, która umiałaby ją naprawić.
Zgłosiłem się na ochotnika, choć nigdy wcześniej maszyny do pisania nie
naprawiałem. Okazało się, że sprawa jest prosta – poluzowała się śrubka,
którą trzeba było wkręcić w odpowiednie miejsce. Od tej pory stałem się
„cenny”, bo oni wszystko na tych swoich maszynach zapisywali. Dali mi
ubranie, większe racje jedzenia i kazali instruować więziennych
strażników, jak naprawiać maszyny. Stałem się potrzebny i tylko dlatego
żyję i stoję tutaj przed Wami. Kiedy dowiedzieliśmy się, że Wietnamczycy
wkroczyli do stolicy, było nas w S-21 już tylko siedemnastu więźniów.
Większość z nich rozstrzelali uciekający strażnicy, ale mnie udało się
schować w więzieniu Prey Sar, pełnym rozkładających się ciał. Nikt tam
nie chodził, bo odór był nie do zniesienia. Zostałem tam, aż wszystko
ucichło. Oprócz mnie, wkroczenie wojsk wietnamskich do Phnom Penh ,przetrwał tylko trzec innych mężczyzn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz